zaloguj się

nadchodzące turnieje

« »

« KOSZmar z ulicy Konopnickiej »

Tomasz Suchanek, 2011-11-17 16:13:18

Finaliści: szczęśliwa 12

Akt pierwszy w którym poznajemy głównych bohaterów i dowiadujemy się o nich co nieco.

Scena pierwsza

Był to kolejny, chłodny, listopadowy poranek. Poranek, jak się mogło wydawać, taki, jak każdy inny spośród wszystkich poranków polskiej złotej jesieni. To co różniło je od innych im podobnych to poranne ptaszki: szczygiełki, suchankodzioby i wiączkopławy, które tuż tuż przed świtem rozpoczęły swój coroczny lot w kierunku Wałcza...

Brak gęstej mgły i innych szalonych ptaków pędzących na przekór zdrowej logice po torze przelotu naszych ptaszków spowodował, że do celu dotarli, mało że bezpiecznie, to jeszcze znacznie przed czasem.

Korzystając z tego faktu samiczka suchankodzioba postanowiła upstrzyć piórka by chwilkę później wraz ze swym nieco ociężałym samcem posilić się w ustronnym karmniku.

Oprócz wspomnianej już wcześniej drobnej ptaszyny do Wałcza przyleciały wrocławskie orły w tym rodzinka kobremokształtnych, jeden przedstawiciel koszolotów i wciąż jeszcze nam wtedy panujący, król ptaków-scrabblodziobaków, orzeł morawski, jeszcze przed rokiem zaliczany do gromady drugorzędnych.

W tej tłuszczy ptaków, co wywołało niejakie zdziwienie, zabrakło szyszkoskrzydła oławskiego oraz macakodzioba angielskiego. Tego drugiego usprawiedliwia fakt, że ostatni raz widziano go w okolicy Coventry, w mieście jak powszechnie wiadomo z lekcji geografii, znacznie oddalonym od Wałcza. Wśród plotek dało się usłyszeć, że macakodzioba będzie można zobaczyć w najbliższym czasie, o dziwo, w Sulęcinie i to na dodatek w nocy!

Ciepłe gniazdko uwite w Wałczu przez jolę-jolę, zapewniało strawę zarówno dla duszy jak i dla ciała. By nakarmić pierwszą, wałeckie pisklęta przygotowały przezabawną minisztukę, przedstawiającą tryb życia ptaków z rzędu scrabblokształtnych ze szczególnym uwzględnieniem czasu dorastania.

Młody lektor, niczym Krystyna Czubówna komentował facecje dziejące się na scenie. Niemały aplauz wywołał obraz młodego scrabblokształtnego wchodzącego, a w zasadzie niewchodzącego, w interakcje z kobietą udomowioną.

Po części artystycznej, dotychczas zadomowiony w swojej dziupli, nieco zabawny SAMczyk wałecki, wywiesił rozstawienie, po czym wszystkie ptaki ruszyły w bój na tokowisko.

Niezły start zanotował orzeł morawski (4.5/6), samiec z suchankodziobych (5/6) oraz koszMAREK REDAński (5.5/6), ostatnio znany z tego, że nie pojawia się zbytnio często na turniejowych zlotach ze względu na przywiązanie do swojej nowej samiczki. Tylko trochę gorzej wystartował legnicki ptak (4/2).

Ten sielsko-anielski krajobraz został, niestety, zniszczone przez krążące nad głowami wrocławskiej gromady sępy porażki.

O sępach, ciągłym problemach z żużlem kobremkoształtnego na MP, niskich lotach szczygiełka i jeszcze większego żużlu koszolota dowiecie się w części drugiej.

Scena druga

Jeśli coś złego ma się zdarzyć, to z pewnością się zdarzy po dwakroć a tym bardziej pechowym po trzykroć... ale jak mawiał klasyk, nie uprzedzajmy faktów. Wspomniane wcześniej sępy porażki zwane też czasami chichotami losu albo też zwyczajnie pechem, złowrogo zaczęły krążyć nad Wałczem. Nie wiem dlaczego akurat upodobały sobie wrocławskie ptaki, ale przypuszczam, że bezpośrednią przyczyną mogą być gusła odprawiane przez inne ptaki. Odprawiane z pewnością nie bez kozery, bo Wrocław ostatnio tytułami stoi.

Nie jest to powszechna wiedza, ale każdy doświadczony ornitolog wie, że tam gdzie pojawiają się sępy porażki z pewnością można znaleźć później żużel oraz tony guana. Od razu zauważył to nasz kobremokształtny, zwany pieszczotliwie przez niektórych pucharkiem legnickim: Czy zawsze musi być tak, że całe gówno z całego roku zbiera mi się naraz w trakcie eliminacji do MP?

Na to retoryczne pytanie, złośliwe ptaszyska odpowiedzą "dobrze mu tak", te mniej złośliwe "że jakaś sprawiedliwość dziejowa jednak istnieje" a te co jeszcze niczego nie wygrały powiedzą, że one zawsze tak mają. Podejrzewam, że samobójczą taktykę gromadzenia żużlu zastosował również nasz koszolot, wygrywając ostatnie 3 turnieje z rzędu przed eliminacjami tylko po to, by źle wypaść w eliminacjach. Z racji, iż dane mi było parokrotnie wygrzewać kuper tuż obok koszolotowego stolika, pozwalałem sobie zapuszczać mu od czasu do czasu żurawia w jego stojak. To co na nim widziałem nie da się opisać tylko w krótkich żołnierskich słowach. Sam zainteresowany skwitował to jedynie: "ja to mam cierpliwość do literek co" po raz kolejny wycisnąwszy z nich wszystko co się da. Cierpliwości miał, aż za nadto co ostatecznie objawiło się nieawansowaniem.

W tym momencie pozwolę sobie zauważyć, że to nieawansowanie to z pewnością kara za to co koszolot zrobił ze mną w partii. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że położył mi słowo DERENIN, ale cichaczem przedłużając słowo IM do DIM. Postanowiłem więc sprawdzić co w tej dereninie piszczy. Okazało się, że nie piszczało ale klaskało i na dodatek spozierała na mnie zielona mordka. Początkowo zielony był również koszolot, który wyraźnie pokraśniał, gdy zauważył zieloną mordkę jak i brak wśród sprawdzanych słów DIM. Pikanterii całej sytuacji nadaje komentarz pucharka legnickiego grającego z mówkojadem, a po przebiegu partii to chyba nawet z mówkożarłem, który wykrakał, że jak zna życie to suchanokształtny nie sprawdzi DIM. Niniejszym chciałbym złożyć mu podziękowania za znajomość i wiarę w moje możliwości.

No ale dosyć już tego kwękolenia... pierwszy dzień zlotu zakończył się średnio. W awansującej 12 znajdował się tylko koszMAREK REDAński z 6 zwycięskimi zadziobaniami przeciwników. Tyleż samo razy dziobnął orzeł morawski. Po 5 razy legnicki pucharek, suchankodziób, koszolot i łuszczyk z BARBARAdos.

Antrakt

Po odfrunięciu z tokowiska, większość ptaków udała się na zasłużony wypoczynek. Część z nich, w tym niżej podpisany, postanowił uzupełnić niedobór ziarna i zaopatrzył się w produkty, będące efektem przetwarzania i fermentacji ziaren, w celu polepszenia samopoczucia. Kolejną fazą polepszania samopoczucia była gra w planszówkę przyniesiona przez pikulaka poznańskiego - gatunek charakteryzujący się pokerową twarzą i typową dla brodaczy bródką. W zabawie tej można się było dowiedzieć, m.in, że:

  • - ulubioną piosenkarką szczygiełka jest Dawid Bowie;
  • - niemożnością jest pokazać copywritera oraz fizyka;
  • - sirenca zna mnóstwo dziwnych słów na literę A;
  • - a komenda "Suchanek, skup się" powoduje, że ten ostatni rozpoznaje łosia w 3 sekundy;

i wiele wiele innych, których już nie pomnę.

Akt drugi, w którym niewiele się zmienia a szczygiełek zaczyna pikować.

Drugi dzień w wałeckim gnieździe pod względem strawy i napitku niewiele się różnił od pierwszego - tuczyć było się czym a karmniki były wypchane do granic możliwości. Pucharek postanowi powiedzieć sępom żeby się wypchały i to swoje guano wraz z żużlem wsadziły sobie tam, gdzie pojawiło się guano i już w 11-tej rundzie był 13-ty. W 12-tej miał już 8 punktów i łapał się do awansującej dwunastki. Niestety w następnej rundzie sępy zorganizowały się i zaatakowały zrzucając tony żużlu i guana, z których pucharek legnicki już się nie odkopał. Najdłużej spośród wrocławskich ptyaszyn walczył panujący nam orzeł morawski, ale i on w przedostatniej rundzie nie miał już szans na awans. Z obowiązku kronikarskiego dodam, że w międzyczasie szczygiełek został nadepnięty i brutalnie dziobnięty przez niejakiego gawrona i wypatROSZAKa poznańskiego.

Akt trzeci

Gdy piszę te słowa, trwa właśnie finał pomiędzy Rydzem a Mirasem. Wygrywa ten ostatni i to właśnie jest dramat!

Dodaj swój komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

Komentując możesz używać składni Markdown.

Get Adobe Flash player

nasza strona na facebooku
galerie
tajskie kości ;)
tajskie kości

wersja „nie wszystko Wam wolno, robaczki”, powstała w styczniu 2014 © bodo