zaloguj się

nadchodzące turnieje

« »

« XIV Mistrzostwa Ziemi Słupskiej na nieżywo »

Bodo, 2010-08-02 15:40:50

Siódemka w Słupsku - 2010 No i nie zawojowaliśmy Ziemi Słupskiej zanadto. Przywieźliśmy co prawda łupy, napędziliśmy stracha przeciwniaczkom, ale mogło (i powinno) być lepiej. A było to tak...

W czwartkowy poranek zapakowaliśmy się do prezesowego wehikułu. Było nas czworo: Beata, Grzesiek, Kobrem i Bodo (tu w roli skryby). Od początku towarzyszyło nam przyjazne słońce i w miarę nieutrudniające życia roboty drogowe. Paru wariatów próbowało nas co prawda zabić na dolnośląskich i wielkopolskich szosach, jednak prawdziwa katastrofa nadeszła dopiero wówczas, gdy zderzyły się wokalne warunki Lady Gagi i Kobrema. Utwór "Alejandro", którym Radio Muzyka Fakty tłucze ostatnio uszy swoich słuchaczy osiemnaście razy dziennie, pokazał jak nikłe umiejętności prezentuje przereklamowana wokalistka w porównaniu z Perłą Legnicy. Zawstydzona Amerykanka rzucała tylko "don't call my name, don't call my name"... No ja się nie dziwię. Krzyś zaś planuje wielką karierę muzyczną. Ponoć zgłosił się ktoś z gotowym letnim hitem "Rolo ma RIRI".

Pojawiło się też kilka pikantnych newsów z życia światka skrablowego. Tylko czekać, aż ktoś przedsiębiorczy weźmie się za wydawanie bulwarówki kierowanej do miłośników zielonej planszy. Na razie jednak zarobiła na nas bytowska policja, która wysuszyła sobie na Brodzie Jagiełłę i puściła kilka oczek.

Kiedy dojechaliśmy do Słupska, nasz dzielny wokalista opuścił nas i udał się do Trójmiasta, czyli tzw. 3miasta, gdzie stacjonuje ostatnio Basia. Reszta wycieczki rozlokowała się natomiast w słupskich i usteckich akademikach i hotelach. Dwa dni przed turniejem stały pod znakiem błogiego nicnierobienia na plażach* i promenadach, obżerania się goframi, lodami i czym tam popadło. Bawiliśmy się przednio i aklimatyzacja przebiegała wzorowo. Niektórzy trenowali lądowanie telemarkiem, inni zwiedzali najciemniejsze zakątki Słupska. Pojawiły się nawet nieśmiałe próby śmiałej poezji. Było wszystko, a najmniej w tym było skrabli.

Turniej, jak to turniej, przyniósł wiele niespodzianek.Ale nie chodzi o szokujące – jak to się ktoś wyraził – podium. To znaczy podium rzeczywiście zdumiewało, ale po pierwszym dniu. Na czele była Basia, a za nią sznur sto trzydziestek i sto czterdziestek. Inna niespodzianka była taka, że liczyliśmy na obecność wicemistrza Słupska, a tu nam Dominik nie dojechał. I nie wiemy dlaczego. :(

Sędziował Andrzej Łożyński Lożyński.

W szóstej rundzie miało miejsce zagranie turnieju. Karolowi Wyrębkiewiczowi ostały się na koniec partii dwa N, których nie miał jak wyłożyć, żeby zniwelować przewagę przeciwnika i uzyskać odpis. Dołożył je jednak do leżącego na planszy (P)A i spojrzał w oczy przeciwnikowi. Ten, zamiast sprawdzić, orzekł "No to remis". Pann Rolo zarobił pół punktu kunsztownie, szkoda tylko, że po słupskim GP złośliwcy przezywali go "czteryipół".

Był jeden komputer z OSPSem (Donia), dzięki czemu w miarę wyczerpująco można podać listę co ciekawszych wyrazów, którymi gracze zaskakiwali swych rywali. W sobotę pojawiły się m.in.: EDYKUŁÓW, ARDENAMI, TEAKOWYM, MOTARKA, MARLINKĘ, PROGERII, PIGWICA, ARSYN, NOETYKO, SOLONEK, SIPAJAMI, ŻAGIEWKO, ARGUSIE, MANDOLO, AZEOTROP, GIBELIN, GWELF, NAMUŁY, FENAKITY, TALAROWY, TOLOS, BAKENÓW, ŁANOWCEM, WYGINAKI, MANNOZ, IMELMANY, IŁOWANY, CZANKI, ETALONIE, SZNIKO, ZWOLNICE, IZOLEKSA, DOJARZY, KATRANIE, ORZELSKA, MESALINA, ODYMANE, AZOTUJ, PORYBLIN, CETYNĘ, ŁADOWNIKI.

Ostatnim akcentem soboty była mała biesiada, którą naprędce zwołaliśmy w "Rafie". Pomijając kwestię wątpliwej jakości pizzy (nigdy więcej!), stołowanie się tam pomysłem było niezłym. Zamówione ryby osiągały rozmiary rodem z wędkarskich opowieści. Z kolei opowieści okołoskrablowe, snute przez różne osoby, dawały sporo frajdy. Zwłaszcza ta o "symbolicznej małpce". Marian i Rolo uraczyli nas dwoma dowcipami, którym inne dowcipy mówią "Dzień dobry", ale dziwnym trafem śmiali się z nich głównie panowie. Oczywiście nic z tych rzeczy nie nadaje się do publikacji. :) W ogólnym rozbawieniu legł w gruzach mit krakowskiego centusiostwa, gdy Kamil zaczął kelnerów obsypywać napiwkami.

Po stosunkowo dobrej sobocie, w niedzielę przyszła klęska. Basia nie obroniła pierwszego miejsca, Bodo zaliczył dwie przegrane końcówki do wygrania (jedną niefartownie, druga go przerosła), Kobrem nie dobił do 5000 i wypadł z pierwszej dziesiątki, pozostali nawet nie mieli na nią szans.

A jak wygrywali, to ku swej zgubie. Beata zrobiła kuku Joli i została personą noną gratą w Wałczu.Wcześniej Bodo i Kobrem też jej nałożyli pińcet i nie zostali. Niesprawiedliwość. Broda usiłował ratować sytuację podkładając się Joli w duńczyku, ale koniec końców chyba i tak nie pojadą. Z przyczyn niby niezależnych, ale już my wiemy jak to jest.

Tymczasem na innych stołach budowało się zwycięstwo Redstara. Kamil, który oszczędzał się na biesiadzie (że niby kierowca) śrubował małe punkty i udzielał lekcji. Np. Miłoszowi Wrzałkowi, trenującemu przed finałem Mistrzostw Świata we francuskich skrablach, położył CHAMOIS. Chapeau bas.

Drugi był Starydzik, trzeci Magik. Basia za piąte dostała pieniądze na buty, a Bodo za karę, że zajął szóste, musiał sobie nosić jakieś sześć kilo talerzy.

Niedzielne ciekawostki słownikowe: HAWORSJE, SANGHAMI, ANKR, LLANO, WYPUKA, BANT, MIKIŻĘ, USRAJ, LIGAND, SAGOWIEC, CREPIDA, DEKAL, LEPTO, ZBECZENIE, LIMBU, WICKIM, AMASTIO, AĆARJI, OBŁAMU, PROST, WIDLICA, GALIARDA, AFIKS, KONTOWA, SOLARNIĘ, LENTO, ŁASICZA, ERFURCKI, GALARDĘ, WYSOCKI, wspomniane CHAMOIS, ZADREPCE, POPERSA, ZLEWISKA, PETITKI, WIERTNIE, CISZĄC, INOZYTEM, ODCINAKU, POKRZĄTA, WIKUNIO.

Do pamiątkowego zdjęcia chcieliśmy stanąć z Adasiem, ale nam uciekł. Zastępstwo wziął na siebie Magik.

Powrót przedłużył się nam trochę ze względu na korki. Zanim jednak dojechaliśmy do Wrocławia, wyzerowaliśmy kilka blach, wysłuchaliśmy na Eremefie kolejnych "Alejandrów" i – w ramach wisienki na torcie – wynurzeń Patrycji Markowskiej o jej miniaturowym psie Gwiazdka, miniaturowym móżdżku i dwudziestu czarnoskórych mężczyznach. A propos jedzenia. Po drodze usiłowaliśmy zjeść w dwóch przydrożnych lokalach. W pierwszym nie było miejsca, a w drugim kawałka menu. Pani za barem orzekła, że nie ma dań mącznych, w związku z czym nie było pierogów, bigosu i właściwie niczego poza kotletem i ziemniakami z surówką. Beacie w tych okolicznościach zamarzył się biznes gastronomiczny – restauracja dla skrablistów wracających znad morza. Trudno powiedzieć, żeby była to "krowa znosząca złote kury" (© Greg), ale z chęcią zahaczylibyśmy o taki lokal.

Moglibyśmy w nim wypić za błędy. ;)

* Plażowanie intelektualne, bo tylko taki wariant przystoi intelektualistom, polegało na wylegiwaniu się na piasku (lub kocyku na piasku) w pełnym (albo niemal pełnym) rynsztunku. W przeciwnym razie można było ulec przypadłości polegającej na zbrązowieniu skóry, co sprzeczne jest z ideą dominacji kultu intelektu nad kultem ciała. **

** Bea nie podzielała tego poglądu. Dziwna jakaś.

Dodaj swój komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

Komentując możesz używać składni Markdown.

Get Adobe Flash player

nasza strona na facebooku
galerie
tajskie kości ;)
tajskie kości

wersja „nie wszystko Wam wolno, robaczki”, powstała w styczniu 2014 © bodo